czwartek, 29 grudnia 2011
1.7 - ,,Przedawkował''
Jechałyśmy, a raczej leciałyśmy już do Californii. Nessa przez całą drogę spała, a mi się przeokropnie nudziło. Włożyłam do uszu słuchawki i próbowałam zmrużyć oczy, ale mi się nie udało. W końcu wylądowałyśmy. Obudziłam swoją przyjaciółkę, która w tym momencie najchętniej, by mnie zamordowała i wysiadłyśmy z samolotu. Zadzwoniłam po taksówkę. Było chłodno i zaczynało padać, wiec pobiegłyśmy pod jakiś daszek. Dosyć długo czekałyśmy na samochód, ale jak się zjawił, to z prędkością światła (xdd) znalazłyśmy się pod posiadłością cioci Fox. Zadzwoniłyśmy do drzwi i po chwili otworzyła je nam. Była blada, ubrana cała na czarno, jej włosy były niedbale spięte w kucyk, a na twarzy malował się smutek i ból.
-Cześć ciociu – uściskałam ją.
-Cześć dziewczynki. Cieszę się, że jesteście.
-My też się cieszymy – uściskała nas mocno i poszłyśmy do salonu.
W jej domu nic się nie zmieniło. Jak zawsze wszystko było pięknie poukładane. Weszłyśmy na górę do pokoju Alana. Zauważyłam, że pokój jest pozostawiony, tak ja przed śmiercią przyjaciela. Nawet ubrania leżały, tak samo jak, gdy była ty ostatni raz, czyli dzień przed jego odejściem. Wyglądało to, jakby ten pokój czekał, aż Alan wróci, co oczywiście było niemożliwe.
-Ciocia nie wchodziła tu od trzech lat – wyszeptała Nessa.
-Ale jak? – zdziwiłam się, nie było tu nawet kurzu. Okna były jak świeżo pomyte, firanki wyprane, a pościel mimo, iż pognieciona to czysta, tak samo jak piękna mahoniowa podłoga. Zauważyłam, że na półce nocnej stała ramka ze zdjęciem. Ukazywało uśmiechnięte twarze trójki przyjaciół. Podniosłam je i zobaczyłam niewielką kopertę z napisem ,, Dla moich słoneczek: Vanessy i Jessici’’.
-Jess otwórz to – ponaglała mnie BFF, kiedy wpatrywałam się w napis.
-T… to chyba list pożegnalny – wyszeptałam przez łzy, po czym otworzyłam kopertę. Nessa podeszła do mnie i obie zaczęłyśmy czytać list napisany przez Alana, co poznałyśmy po charakterze pisma. „Słoneczka wy moje. Stęskniłem się za wami strasznie.”
- Jak to stęsknił. To mi raczej nie wygląda na list pożegnalny – powiedziała Nessa.
„Bo to nie jest żaden list pożegnalny. Napisałem to wczoraj w nocy.” Na kartce kolejno pojawiały się te słowa.
-Co? Kim ty jesteś? – przestraszyłam się.
„ Oj. Sorry. To ja Alan. Zapomniałem się podpisać. Naprawdę nie chciałem was przestraszyć.”
-Ale jak? Jesteś duchem? – powiedziałam przestraszona.
„Raczej stróżem słońce.”
-To znaczy Aniołem?
„Jeżeli tak ci będzie łatwiej zrozumieć, to tak, coś w tym stylu.”
- O o i masz takie fajne skrzydła i aureolę? – podniecałam się. Skakałam i cieszyłam się.
„Jess czy ty się czasem nie leczysz na głowę?” na kartce pojawiło się kolejne zdanie.
- Ta… była u psychiatry, ale nie chce brać leków – nagle odezwała się Nessa.
-No nie moja wina, że chce jeszcze pożyć, a ten pierdolnięty facio chce mnie otruć! – oburzyłam się.
„ Bierz te leki, bo jesteś nadpobudliwa.”
-Przeżyje bez tej trucizny !
-Ty może tak, ja niekoniecznie – fuknęła moja BFF.
-Haha. Nikt nie powiedział, że ten kto się ze mną jakkolwiek zwiąże to będzie miał kolorowo.
-Tak. Współczuję Justinowi.
„Czy możemy porozmawiać o czymś pożytecznym, a nie użalać się nad kolesiem, z którym Jess spędziła wczorajszą noc?”
- Ej skąd to wiesz hmm? I tak w ogóle to się tłumacz czemu się zabiłeś.
„No więc z twoimi zdolnościami to zgaduję. I wcale się nie zabiłem.”
Co? Czyli to nie było samobójstwo? Ale jak? Przecież ci policjanci mówili, że on się zabił, że dźgnął się tym pieprzonym nożem… pokazywali nawet zdjęcia znalezionego ciała i on trzymał ten nóż. Coś ty śmierdzi i wcale nie mówię o skarpetkach Alana. Pomyślałam.
-Skoro to nie było samobójstwo, to co to było? – powiedziałam spokojnie, a po chwili na kartce pojawiło się nowe słowo „Morderstwo”.
-Co? To niemożliwe. Kto? Jak? Za co? – wykrzyczałam płacząc.
-Czy to Lukas? –spytała spokojnie Nessa.
„A czy to ważne?”
-TAK! – krzyknęłyśmy.
„No dobra. To on, ale to i tak nie ma żadnego znaczenia.”
Że co? Chłopak, z którym w przedszkolu bawiłam się w dom, którego w dzieciństwie zawsze widziałam w roli swojego męża i ojca swoich dzieci, z którym chodziłam przez dwa lata w podstawówce zabił mojego najlepszego przyjaciela? Jak to się stało? Takie myśli chodziły mi po głowie.
„Jess on nie żyje”
-Że co? Ale jak?
„Przedawkował.”
-Dziewczyny schodźcie. Za chwilę wyjeżdżamy. – usłyszałyśmy z dołu krzyk cioci.
„Idźcie. Resztę opowiem wam w snach.”
-Dobra … -rzuciłyśmy i zeszłyśmy na dół…
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz