niedziela, 19 lutego 2012

1.15 - "That should be me"


-Oczami Justina-
Pojechaliśmy do szpitala i … Jessica straciła przytomność. Zawieźli ją na badania i po godzinie okazało się, że poród już się zaczął. Przeraziłem się i widziałem strach w oczach mojej dziewczyny, która odzyskała już jakiś czas temu przytomność. Przewieźli ją na porodówkę, a ja pobiegłem za nią. Lekarz zapytał czy Jess chce mieć cesarskie cięcie, ale ona szybciutko odmówiła.
-Kochanie, a może jednak? – spytałem przytulając ją z nadzieją, że da się przekonać, ale ona odpowiedziała stanowczo, że będzie lepiej jak urodzi o własnych siłach.
-Justin… - wyszeptała po jakiejś półgodzinnej ciszy. Spojrzałem na nią i czekałem, aż będzie mówić dalej. – zadzwoń do rodziców.
-Dobrze skarbie – ucałowałem jej czółko i wyszedłem na korytarz. Wykręciłem najpierw numer do Jull i nacisnąłem zieloną słuchawkę.
/rozmowa telefoniczna/
-Halo? – powiedziała zaspana.
-Mówi Justin. Poród się zaczął… - nie zdążyłem powiedzieć nic więcej, bo usłyszałem tylko krótkie „jadę”
/koniec rozmowy telefonicznej/
Po sygnale zakończenia rozmowy postanowiłem powiadomić także moją mamę. Wybrałem więc numer do swojej rodzicielki i po 2 sygnałach przekazałem jej wiadomość. Wszedłem z powrotem do Sali Jessi i przytuliłem ją. Była wystraszona, bo cały czas bolał ją brzuch, ale wiedziała od samego początku, że tak to będzie wyglądać…
-Justin – usłyszałem jej cichy szept.
-Tak skarbie?
-Dziękuję… - już miałem jej powiedzieć, że nie mam zielonego różowego bladego - czy jakie tam kto sobie jeszcze wymyśli – pojęcia, ale ona mi na to nie pozwoliła. – dziękuje za to, że jesteś, choć wcale nie musisz – wyszeptała.
-Kochanie po pierwsze to nie ma za co, bo jestem tu dla mojej rodziny, a po drugie to właśnie, że muszę i chcę. Mam swoje 3 słoneczka, a 2 z nich dzisiaj mam zamiar ujrzeć na oczy – zakończyłem składając na jej ustach krótki pocałunek, gdyż na salę wleciały nasze mamy.
/13 godzin później/
Jessica zaczęła przeć. Zack – który wraz z Nessą przyjechali zaraz po naszych rodzicielkach – nagrywał poród na kamerę (co nie powiem, ale mnie bardzo wkurzało, bo patrzył na krocze mojej dziewczyny), a ja, Jull, V i moja mama otaczaliśmy Jess. Moja ukochana co chwilę mocnej ściskała moją dłoń. Bolało, a zaczynając od tego, iż tą właśnie ręką gram, trochę się przestraszyłem, że coś mi w nią zrobi, ale jednak ona i moje córeczki są ważniejsze i szybko przestałem się tym przejmować.
Pierwszą córeczkę, która wyjdzie na świat postanowiliśmy nazwać Eve, a drugą Mirabel. No więc jak to było ustalone, najpierw urodziła się Eve. Dziewczynka nie płakała. Lekarz szybko przeciął pępowinę i już chwilę później kolejny reanimował naszą córeczkę. Bardzo się wystraszyłem całym tym wydarzeniem. Byłem bliski płaczu. Spojrzałem na Jessicę i zobaczyłem, że szocha. Przytuliłem ją i wyszeptałem, że wszystko będzie dobrze oraz to, że musi się trzymać, bo jeszcze jeden dzidziuś czeka. Po 13 minutach przyszła na świat Mirabel. Zapłakała, co znaczyło, że oddycha. Jess dostała na ręce dziewczynkę i zaczęła płakać. Pielęgniarka wzięła dziecko od matki i powiedziała, że muszą je wykąpać, zmierzyć, zważyć i zbadać.
-Mam złą wiadomość – po jakiś 20 minutach powiedział lekarz, który zajmował się Eve – państwa córka –tu zwrócił się do mnie i mojej dziewczyny –  urodziła się… martwa. –zamarłem - Bardzo mi przykro, ale nie było szans, żeby ją uratować. – nic już do mnie nie docierało. Jakim cudem moje dziecko nie żyje? No jakim?
-Oczami Jess-
…martwa. - Po tym jednym, jedynym słowie nie liczyło się nic. - Dlaczego akurat moje dziecko? – pytałam w myślach tego na górze. – czemu uwziąłeś się na mnie i mi to robisz hm? Ja wiem, że jestem egoistką, ale chyba nie musiałeś mi zabierać córki i to od razu po urodzeniu? – tymi pytaniami zaprzątałam sobie głowę, a po chwili zorientowałam się, że mam jakąś maskę i wiozą mnie na inną salę. Zaprotestowałam, ale było już za późno. Pobadali mnie i trochę po tym do pomieszczenia wszedł…
-Oczami Justina-
Miałem ochotę wybiec z sali i trzasnąć drzwiami, ale nie mogłem. Jestem teraz potrzebny Jessice. Popatrzyłem na nią i myślałem, że umrę. Była cała blada, a jej klatka piersiowa prawie wcale się nie unosiła. Dziewczyna w ogóle się nie ruszała. Potrząsnąłem jej rękę, ale to nic nie dało. Zacząłem do niej rozmawiać, ale to też nie działało. Lekarze podali jej tlen i zabrali na jakąś inną salę. Chciałem za nimi biec, ale kazali mi zostać. Nie słuchałem ich. Poszedłem, ale zamknęli mi drzwi przed nosem. Wróciłem tam skąd przyszedłem, usiadłem na krześle i oparłem głowę o ręce. Nie dość, że straciłem córkę, na którą tak czekałem, to jeszcze mogę stracić najważniejszą osobę jaką mam. Bieber bierz się w garść, bo jak się rozkleisz to nie zwrócisz życia córce, a także nie pomożesz Jess. Usłyszałem głosik w mojej głowie. Ale to powinienem być ja, a nie ta mała istotka, która nawet jeszcze nie zasmakowała życia. To ja powinienem umrzeć, nie ona. That should be me… Powtarzałem sobie w myślach, aż przyszedł lekarz i oznajmił, że z moją dziewczyną wszystko w porządku i to był tylko szok po stracie dziecka. Ten facet powiedział to tak radośnie, ciekawe, co by zrobił jakby to było jego dziecko? Poszedłem szybko do pokoju w którym obecnie leżała kobieta mojego życia. Wpuścili tylko mnie i nawet nie chcieli wpuścić Jull. Podszedłem do jej łóżka i mocno ją przytuliłem. Płakała. Wróć, ona zanosiła się płaczem. Nie mogłem na to patrzeć. Nie wiedziałem nawet co powiedzieć. Udało mi się tylko wydusić tyle, że będzie dobrze, chociaż sam w to prawie nie wierzyłem. Wszedł lekarz i poinformował, że Mirabel jest okazem zdrowia. Ucieszyła mnie ta wiadomość i widziałem też radość na twarzy dziewczyny. Po chwili nasza córeczka leżała na jej rękach…
-Kochanie zobacz jaka ona śliczna – powiedziałem przez łzy. Szczęścia. Siedziałem obok niej na szpitalnym łóżku i obejmowałem moje kobietki.
-Tak – wypłakała – szkoda tylko, że nigdy nie ujrzy swojej siostrzyczki, z którą spędziła 7 miesięcy w brzuchu. – rozkleiła się na dobre. Przytuliłem ją bardzo mocno i pocałowałem. Wiem jak jej trudno. W końcu ja też to przeżywam.
-Skarbie, proszę cię, nie płacz. Bądź silna. Mi też jest ciężko, ale musimy żyć dalej. Chociażby dla Mirabel. –powiedziałem, a w oczach zakręciły mi się łzy. Bieber, idioto nie płacz przy niej. Nie kiedy błagasz ją, by tego nie robiła. Skarciłem się w myślach i szybko wytarłem powieki…
/kilka dni później/
-Oczami Jess-
Wczoraj wyszłam z małą ze szpitala. Kocham tego szkraba, który przez 3 noce nie dał mi zmrużyć oka, dobrze, że Justin cały czas był przy mnie, więc ją uspakajał, a mogłam się chwilę zdrzemnąć. Nadal nie mogę uwierzyć, że już jestem matką, w końcu termin miałam na za dwa miesiące.
Ciągle myślę o mojej zmarłej córeczce. Dzisiaj jest jej pogrzeb. Obudziłam się i zobaczyłam jak mój chłopak już ubrany zajmuje się Mirabel. Jedna, samotna łza spłynęła po moim policzku. Podeszłam do Justina i przywitałam go i malutką buziakiem w policzek, po czym poszłam do łazienki. Do uroczystości (choć nie wiem czy tak to można nazwać) zostały 3 godziny. Wykonałam poranne czynności i udałam się do garderoby. Spojrzałam w lustro i przeraziłam się. Miałam wielkie wory pod oczami, ale olałam to. Wyjęłam czarną sukienkę i tego samego koloru torebkę, szpilki i narzutkę oraz jakieś dodatki. Ubrałam wcześniej naszykowane ciuchy i postanowiłam, że na głowie umieszczę wielki kapelusz.  Podeszłam i przyjrzałam się Bieberowi. Miał na sobie czarny garnitur i koszulę tej samej barwy.
Byliśmy już na cmentarzu. Po ceremonii najbliżsi pojechali do domu mojej mamy. Moja przyjaciółka miała na sobie czarną sukienkę przed kolano, szpilki i torebkę, a także dodatki. Zjedliśmy kolację i porozmawialiśmy. Postanowiliśmy wraz z Justinem, że dzisiaj we trójkę przenocujemy tutaj, bo mama nie chciała nas puścić do siebie. Powiedziała, że zajmie się małą, a my mamy się porządnie wyspać. Weszliśmy do mojego byłego pokoju i położyliśmy się na łóżku. Nie mogłam zasnąć, ale po dłuższym czasie Morfeusz postanowił mnie jednak wpuścić do swojego królestwa.
Siedziałam w ciemnym pokoju i szlochałam. W ręce trzymałam żyletkę i już miałam przykładać ją do skóry, kiedy ktoś dotknął mojego ramienia. Gwałtownie się odwróciłam i zobaczyłam mojego przyjaciela trzymającego na rękach Eve. Łzy zalały moje policzki. Nic już nie widziałam. Alan podał mi córeczkę. Wzięłam ją na ręce i mocno przytuliłam.
-Nie płacz słońce. – wyszeptał.
-Jak? – tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.
-Normalnie. Jej jest lepiej tu gdzie jest. Kochanie ja się nią zaopiekuje. Obiecuje… - zabrał mi dziecko i odszedł… krzyczałam, żeby poczekał, że chcę się pożegnać, ale widziałam tylko jak się oddalał…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz